#JestemStartowcem. Od filozofowania do życiobadania: dr hab. Piotr Stankiewicz

Dodano: :: Kategorie: Aktualności
-A A+

Wie, jak prowadzić dialog społeczny w najgorętszych kwestiach ? takich jak atom czy GMO. Teraz za największe wyzwanie badawcze uważa? smartfony w szkole. Nie powinno to nikogo dziwić, bo ekspert od upowszechniania wiedzy o nowych technologiach i orędownik uczciwej komunikacji na linii nauka-przemysł-społeczeństwo jest ojcem trojga dzieci. W pracy ? dyrektor za sterami Instytutu Badań Edukacyjnych i socjolog na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Po godzinach ? maratończyk.

Socjolog dr hab. Piotr Stankiewicz prowadzi akcje przybliżające społeczeństwu innowacje naukowe i technologiczne. Organizował dialog społeczny w tak kontrowersyjnych kwestiach jak energetyka jądrowa, poszukiwania złóż gazu łupkowego czy uprawa roślin genetycznie modyfikowanych. Jest dyrektorem Instytutu Badań Edukacyjnych (IBE) ? instytucji prowadzącej interdyscyplinarne badania dotyczące funkcjonowania i skuteczności systemu edukacji w Polsce. Jednocześnie pracuje naukowo jako profesor w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Jego rozprawa habilitacyjna pod tytułem ?Gra w atom. Społeczne zarządzanie technologią w rozwoju energetyki atomowej w Polsce? dotycząca działań informacyjno-edukacyjnych i komunikacji społecznej została wydana w 2017 r. Zanim to wszystko się wydarzyło, ówczesny magister filozofii i socjologii otrzymał stypendium FNP dla młodych naukowców w programie START.

Jak pierwsze prestiżowe stypendium wpływa na życie młodego naukowca?

Dla mnie to był kredyt zaufania. Byłem wtedy jeszcze doktorantem na socjologii. Zgodnie z ideą programu START uznano, że warto we mnie zainwestować. Dało mi to poczucie pewności siebie. Osoby z zewnątrz potwierdziły, że wybrałem dobrą drogę i mogę czegoś w tej ?robocie? szukać. Otrzymanie stypendium START zbiegło się z moim wystąpieniem o inne, niemieckie stypendium DAAD. Myślę, że gdyby nie stypendium Fundacji na rzecz Nauki Polskiej nie miałbym śmiałości, żeby się o nie ubiegać. Od tamtego czasu dwukrotnie byłem na stypendiach zagranicznych.

Pieniądze nie miały znaczenia?

Owszem, stypendium Fundacji miało niebagatelny wówczas wymiar finansowy. Miało to kluczowe znaczenie w mojej karierze, bo mogłem skupić się na nauce. Wielu moich kolegów musiało wtedy szukać drugiego etatu dydaktycznego na prywatnej uczelni. W efekcie koledzy spędzali bardzo dużo czasu prowadząc zajęcia ze studentami i nie mogli zajmować się badaniami naukowymi. W czasach, kiedy ja i moja żona byliśmy doktorantami, nasze stypendium wynosiło dokładnie 1060 zł, zatem mieliśmy w sumie 2120 zł na 3-osobową rodzinę (mieliśmy już wtedy dziecko). Nawet 15 lat temu nie było to dużo, więc stypendium Fundacji na rzecz Nauki Polskiej pozwoliło nam przez rok planować budżet domowy z pewnym oddechem. Stanowiło właściwie podwojenie moich dochodów.

Czy żona nadal jest naukowcem?

Tak, Katarzyna jest adiunktem na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, choć pogodzenie opieki nad dziećmi z pracą naukową jest bardzo trudne. Do pewnego momentu szliśmy ramię w ramię ? w tym samym momencie zrobiliśmy doktorat. Ale kiedy pojawiają się drugie i trzecie dziecko, to nie da się ukryć, że na ogół odbywa się to kosztem pracy naukowej kobiety.

Dzieci idą w wasze ślady? Też chcą być ?uczone??

Młodsze dzieci w naturalny sposób interesują się wszystkim, co je otacza. My staramy się jedynie tę ciekawość podtrzymywać. Starsza córka ukończyła szkołę muzyczną I stopnia i zaczęła niedawno pisać bloga z recenzjami książek oraz drugiego, filozoficznego, z życia nastolatki.

Pamięta Pan siebie w jej wieku? Jakie były Pana marzenia na początku kariery naukowej?

Jako student oczyma wyobraźni widziałem siebie w starej średniowiecznej baszcie na murach miasta, gdzie mieścił się wówczas Instytut Filozofii UMK. Chciałem tam pracować naukowo, czytać książki i filozofować odsunięty od przyziemnych problemów tego świata i zamknięty w wieży z kości słoniowej. Taka romantyczna wizja naukowca. Od tego czasu przeszedłem całkowitą metamorfozę na mojej ścieżce zawodowej. Nie poszedłem na studia doktoranckie z dziedziny filozofii, bo postanowiłem doktoryzować się z socjologii i zajmować się praktycznymi kwestiami. Dziś uważam, że badania społeczne powinny być podporządkowane idei użyteczności przede wszystkim w życiu publicznym.

Jakie problemy społeczne chciał Pan rozwiązywać na etapie doktoratu?

Zająłem się sporem wokół genetycznie modyfikowanej żywności. Wówczas zastanawiano się, czy uprawa tego rodzaju roślin jest szkodliwa dla środowiska i dla ludzi, czy też nie. Potem zająłem się dyskusją nad energetyką atomową. Była to paląca kwestia, bo w 2009 roku rząd polski podjął decyzję o budowie elektrowni atomowej. Podjąłem się wtedy ?badań w działaniu?. Byłem ekspertem do spraw energetyki w Pomorskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej, gdzie znajduje się Żarnowiec. Opowiadałem za organizacje dialogu publicznego w tym zakresie.

Dialog publiczny jest czymś pomiędzy propagandą a popularyzacją nauki?

To przede wszystkim sposób na włączenie społeczeństwa w proces decyzyjny. Chodzi o zaangażowanie ludzi w dyskusję nad kontrowersyjnymi problemami. Zamiast decydentów, którzy narzucają jedyne słuszne rozwiązanie mamy ekspertów wysłuchujących obaw, które są artykułowane przez społeczności lokalne, mieszkańców, turystów i przedsiębiorców. Wspólnie zastanawiają się, czy i na jakich warunkach wybudować w Polsce elektrownię atomową. Podobne zadania miałem, gdy zajmowałem się tematem gazu łupkowego. Zawsze starałem się łączyć pracę na uczelni z moim zaangażowaniem w Pomorskiej Specjalnej Strefie Ekonomicznej i we współpracy z Urzędem Marszałkowskim.

 Niezadowoleni mieszkańcy krzyczeli i bili się z biznesmenami i politykami podczas demonstracji, czy może takie spotkania to były grzeczne rozmowy panów w krawatach?

Przy gazie łupkowym organizowaliśmy w powiatach spotkania grup roboczych, lokalnych komitetów dialogu, które trwały kilka miesięcy. Byli tam wybrani przedstawiciele mieszkańców i oczywiście pierwsze spotkania wymagały rozładowania emocji, ale kolejne dotyczyły już konkretnych zagadnień. Lokalną społeczność nurtowały obawy dotyczące zatrucia wód gruntowych i zanieczyszczenia środowiska. Rozmawialiśmy o tym z hydrologami, geologami, ekspertami od ochrony środowiska ? czy faktycznie takie zagrożenie istnieje, a jeśli tak, to czy można je minimalizować. Po 7 latach pracy w obszarze energetyki opublikowałem książkę o tym, jak prowadzić dialog publiczny w sprawach tak trudnych jak budowa elektrowni atomowej.

Co spowodowało, że tak diametralnie zmienił Pan kurs ? od wieży z kości słoniowej do spraw ?z życia wziętych??

Mój mentor i promotor profesor Andrzej Zybertowicz, kierownik zakładu w którym pracowałem, zawsze podkreślał konieczność orientowania badań na praktykę. W życiu codziennym zwyczajnie po prostu gonił mnie do roboty. Dążył nie tylko do powiększania korpusu wiedzy, ale również starał się, żeby z pracy naukowej coś wynikało. Tak, jak Stachura mówił o życiopisaniu, tak profesor Zybertowicz zawsze mówił o życiobadaniu. Tego nas uczył, więc i ja od początku starałem się znaleźć obszar, w którym bym się spełnił. To on przekazał mi etos naukowca jako osoby pracującej w służbie publicznej.

Czy ma pan czas na naukę? Czym są badania w edukacji?

Pracuję naukowo, choć 90 proc. mojego czasu pochłania zarządzanie instytutem badawczym, który zatrudnia ponad 270 osób. Staram się, żeby moje indywidualne badania były bezpośrednio źródłem informacji i wiedzy dla decydentów planujących polityki publiczne. Dawniej obserwowałem proces dialogu jako jego uczestnik i swoje wnioski poddawałem refleksji naukowej. Miały one inspirować osoby odpowiedzialne za kampanie informacyjno-edukacyjne. Obecnie głównie angażuję się w badania prowadzone przez Instytut Badań Edukacyjnych. Prowadzimy między innymi badanie PISA, w którym oceniamy jakość polskiej edukacji w kontekście międzynarodowym.

Jak wypada polska szkoła na tle innych krajów?

Całkiem przyzwoicie. W kluczowych wskaźnikach jesteśmy powyżej średniej OECD. My monitorujemy konkretne zagadnienia, takie jak rozumowanie matematyczne, umiejętności przyrodnicze? Badamy czwartoklasistów, 15-latków i osoby dorosłe, czyli oceniamy też końcowy efekt edukacji formalnej. Sprawdzamy, co potrafią osoby dorosłe na rynku pracy, badamy też uwarunkowania pracy nauczycieli, ich kształcenie, ścieżki zawodowe, system wynagradzania i organizację pracy w szkole.

Skoro jest tak fantastycznie, to może nie ma czego naprawiać?

Na forum międzynarodowym wypadamy nieźle, ale zawsze jest coś do poprawienia. Oprócz rekomendacji staram się też trochę wyprzedzić fakty ? tak, żeby planować działania. Szalenie istotna jest, na przykład, cyfryzacja edukacji. Wszyscy mówią o tym, że w szkołach mamy za mało internetu, komputerów, lekcji informatyki i że słabo wykorzystuje się nowoczesne narzędzia. Zastanawiam się, jak odpowiedzialnie wykorzystywać nowe technologie w polskiej edukacji. Smartfony najlepiej pokazują paradoks nowoczesnych technologii. Dziś każdy z uczniów nosi w kieszeni komputer potężniejszy od tego, który odpowiadał za wysłanie na księżyc misji Apollo 11. A jednocześnie nie mamy żadnego pomysłu, w jaki sposób w szkołach korzystać ze smartfonów. Oczywiście niekontrolowane ich używanie niesie ze sobą wiele zagrożeń, m.in. grozi uzależnieniem, pojawia się potrzeba ciągłego sprawdzania, co się dzieje, bycia ?podłączonym?. To z kolei powoduje, że uczniowie mają problemy z koncentracją i czytaniem dłuższych tekstów.

Najczęstszym podejściem do smartfonów jest zakaz ich używania na lekcji?

Ale używa się ich powszechnie, dlatego tym bardziej należałoby włączyć je w proces edukacyjny, by nauczyć dzieci poprawnych sposobów korzystania z telefonów. Mamy przecież być panami nowej technologii, a nie pozwalać, żeby ona panowała nad nami. Rodzice często nie mają takich kompetencji, żeby nauczyć dzieci odpowiedzialnego wykorzystywania telefonu. Często dwu-, trzyletnie dzieci zamiast smoczków otrzymują smartfony po to, żeby rodzice mieli odrobinę spokoju. W takich sytuacjach to szkoła jest przestrzenią, gdzie można się tego nauczyć. Smartfon, podobnie jak samochód, to bardzo użyteczne narzędzie, ale żeby korzystać z samochodu potrzebne są zasady, kodeks drogowy i musimy zdać egzamin na prawo jazdy. W przypadku smartfonów jeszcze przed nami jest wypracowanie takiego systemu odpowiedzialnego ich wykorzystywania.

Czy technologie cyfrowe mogą całkowicie zmienić szkołę?

Tak, i to ?za chwilę?. Owe technologie to nie są tylko smartfony, to również programy komputerowe, które odpowiadają za proces uczenia się uczniów. Te programy komputerowe, tzw. adaptacyjne systemy nauczania, zaczynają zastępować nauczycieli w prowadzeniu ucznia. Program podaje kolejne zadania i sprawdza zadania domowe. Odpowiednio do postępów przedstawia kolejne treści do opanowania. Uczeń siedzi przed swoim komputerem, niekoniecznie w klasie, idzie własną ścieżką, we własnym tempie. Po co uczniowie mają siedzieć w jednej klasie? Dlaczego uczniowie z jednego rocznika mają mieć te same lekcje? Dzisiaj opieramy się na założeniu, że trzynastolatkowie powinni mieć podobną wiedzę i umiejętności. Słabsi muszą dorównać, lepsi trochę się nudzą, ale generalnie równamy do oczekiwanego poziomu. Ten poziom jest potrzebny, aby móc lekcje prowadzić w grupie i mieć spójny poziom wiedzy i umiejętności w danej grupie wiekowej. Ale jeśli lekcja będzie prowadzona indywidualnie przez program komputerowy, to każdy uczeń będzie miał swoje tempo i dostosowaną do własnych kompetencji ścieżkę edukacyjną, którą określi sztuczna inteligencja. Nie ma wtedy powodów, żeby istniały klasy, co więcej nie ma powodów, żeby byli nauczyciele.

To przerażająca wizja? Gdzie tutaj miejsce dla mistrza, dla inspiracji? Gdzie człowiek, który prowadzi drugiego człowieka?

Dlatego musimy już teraz zastanawiać się, jak okiełznać, a nie jak zastopować nowe technologie. Obecnie dominuje podejście modernizacyjne, na zasadzie: im więcej technologii, tym lepiej. Jest ?postęp, nowoczesność, Europa i Zachód?. Instytut wspiera Ministerstwo Edukacji w działaniach związanych z informatyzacją polskiej edukacji. Teraz Ministerstwo Cyfryzacji wdraża projekt ogólnopolskiej sieci edukacyjnej OSE, czyli podłączenia wszystkich szkół do internetu. Ale pytanie jest takie: czy można ?ładować? do szkół internet i technologię bez ograniczeń nie patrząc na to, co ona przyniesie i jak będzie wykorzystywana. Cyfryzacja edukacji to obszar, w którym najbardziej potrzebujemy teraz namysłu i refleksji nad tym, co ona oznacza dla nas dobrego i potencjalnie niepożądanego.

Czyli kolejny kontrowersyjny temat dla socjologa specjalizującego się w dialogu publicznym?

Właśnie zakończyłem na UMK realizację międzynarodowego projektu TEACHENER dotyczącego łączenia kompetencji społeczno-humanistycznych z inżynieryjnymi. Jest on realizowany we współpracy z politechnikami. Staramy się wprowadzać do programów nauczania na politechnikach elementy nauk społecznych i humanistycznych. Inżynierowie świetnie znają się na technologiach, chcielibyśmy, żeby potrafili o nich jeszcze rozmawiać z laikami. Sami muszą też rozumieć świat społeczny, w którym te technologie funkcjonują.

Od zmartwień o losy edukacji ucieka Pan w bieganie?

Uciekam to faktycznie dobre słowo. Biegam po to, żeby zrzucić z siebie stres wynikający z pracy i przewietrzyć głowę. Najbardziej jestem dumny z faktu, że zacząłem biegać po trzydziestce. Startowałem z pozycji osoby, która ze sportu najbardziej lubiła drzemkę poobiednią. A przez kilka lat przebiegłem 7 maratonów. Teraz już nie mam celów zawodniczych. Niektórzy moi koledzy przebiegli po sto maratonów, więc nie uważam, że mam się czym chwalić. Ale staram się namawiać pracowników mojego Instytutu do uczestnictwa w różnych imprezach biegowych. Bo bieganie pokazało mi, że mogę w życiu zrobić rzeczy o których wcześniej nawet bym nie pomyślał. Skoro nawet ja byłem w stanie zacząć biegać, przebiec maraton, a potem jeszcze kilka innych maratonów, to znaczy, że osiągnięcie celu jest tylko kwestią woli, zacięcia i uporu.

Rozmawiała Karolina Duszczyk

#JestemStartowcem

Zachęcamy do wspierania stypendystów programu START w konkursie 2020 i przekazywania darowizn wszystkich, którzy podzielają naszą wiarę w to, że warto dawać szansę młodym ludziom i pomagać im rozwinąć skrzydła. Każda, nawet najmniejsza cegiełka jest dla nas bardzo ważna. Wesprzyj młodych naukowców tutaj

Na zdjęciu dr hab. Piotr Stankiewicz, laureat programu START w dziedzinie socjologii w 2007 r., fot. Anna Nowak

Cofnij