
Są obcokrajowcami i przyjeżdżają specjalnie, żeby pracować naukowo w kraju nad Wisłą. Albo Polakami mającymi za sobą dłuższy pobyt za granicą, ale na kolejny etap kariery naukowej wybrali kraj rodzinny. Co nimi powodowało? Czym się zajmują? Jak się im pracuje? Co im się w Polsce podoba, a co wręcz przeciwnie? Relacja piątki laureatów FNP.
Prof. Jonathan Heddle przyjechał do Polski w roku 2015. Został kierownikiem projektu w świeżo utworzonym Małopolskim Centrum Technologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jego badania sfinansowała FNP w ramach programu TEAM. Heddle pochodzi z Wielkiej Brytanii. Przed przyjazdem do Krakowa spędził 10 lat pracując naukowo w Japonii. Tam też poznał swoją żonę ? Tajwankę ? Ting-Yu Lin.
Spotkali się na gruncie zawodowym. Heddle był jednym z mentorów Lin. Ona zajmowała się ludzką topoizomerazą (topoizomerazy to enzymy odpowiadające za stopień skręcenia podwójnej helisy DNA), on m.in. gyrazą DNA (to rodzaj topoizomerazy występującej m.in. u bakterii). Ślub odbył się w 2015. Jonathanowi właśnie kończył się 5-letni kontrakt i intensywnie rozglądał się za nowym miejscem pracy.
– Najpierw szukał w Japonii, ale to nie takie proste ? opowiada Ting-Yu. – Osobie z zewnątrz, bardzo trudno wejść do tego kręgu. I wtedy natrafił na ogłoszenie z Polski.
– Och, to całkiem nowe centrum ? powiedział podekscytowany. ? To zwykle oznacza dobre możliwości, z pewnością trafią tam mądrzy ludzie. Chyba spróbuję.
– Ani mąż, ani ja nie znaliśmy Europy Wschodniej. Pamiętam, sprawdzaliśmy średnie ceny w Polsce i stwierdziliśmy, iż jest tam taniej niż w Wielkiej Brytanii czy Stanach, za to mniej więcej tak samo drogo jak na Tajwanie.
– Jonathan pojechał do Polski i szybko dał znać, że podoba mu się w nowym miejscu. Że zarówno życie, jak i praca, nie różnią się specjalnie od tego, co znaliśmy z innych krajów.
Dojechałam do niego miesiąc później.
Ukochany Kraków
Kraków to ukochane miasto dr Alicji Babst-Kosteckiej. Tu studiowała, tu spędziła połowę życia.
Najpierw magisterka – ochrona środowiska na Wydziale Chemii UJ, po pierwszym roku równolegle ekonomia na krakowskiej Akademii Ekonomicznej. Potem doktorat z genetyki populacyjnej i ekologii siedlisk w systemie cotutelle, czyli w dwóch miejscach ? krakowski Instytut Botaniki PAN i Uniwersytet Lille 1, z udziałem mentorów z Polski i Francji. Wreszcie stypendium podoktorskie w Szwajcarii, gdzie młoda badaczka nie tylko świetnie dalej się rozwijała naukowo, ale także zakochała i wyszła za mąż. Za naukowca, Szwajcara ? Flurina Babsta.
Dr Flurin Babst, specjalista od wzrostu i produktywności lasów na swój staż podoktorski wybrał Amerykę. Państwo Babst trafili na Uniwersytet Arizony w Tucson.
Alicja Babst-Kostecka: – Bardzo się ucieszyłam z wyjazdu do Stanów. Początkowo planowaliśmy być tam przez półtora roku. Okazało się jednak, że ten pobyt jest świetny naukowo dla nas obojga i wystąpiliśmy o przedłużenie. Udało się. Ostatecznie spędziliśmy w Tucson prawie trzy lata.
– W tym czasie urodziła się nam córka ? ciągnie badaczka. ? Spędziłam rok na urlopie macierzyńskim. Ale w naszym zawodzie urlopy macierzyńskie na szczęście nie wyłączają mózgu z myślenia o pracy.
Alicja wykorzystała ten czas na przygotowanie aplikacji o grant FNP w ramach programu POWROTY. ? Ja Polka, mąż Szwajcar. Wiedzieliśmy, że ciągnie nas do Europy.
Dlaczego nie próbowaliśmy wrócić do Szwajcarii? To bajkowe miejsce, nauka jest na fantastycznym poziomie. Ale jest pewien problem ? Szwajcaria jest małym krajem i szanse na to, że będąc w nauce znajdziemy pracę w tym samym mieście, były naprawdę minimalne.
W Polsce się to udało. Flurin dostał (również z FNP) świetny grant na własne badania. Rozpoczął je trzy miesiące temu.

Oferta nie do odrzucenia
Dr Jan Kołodyński, fizyk kwantowy, 33 lata, z ostatnich 14 lat życia aż 9 spędził poza Polską. Najpierw było 5 lat studiów (fizyka teoretyczna) na Uniwersytecie w Cambridge, potem doktorat na Wydziale Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, a następnie cztery lata na postdocu w Barcelonie, w świetnym Institute of Photonic Sciences.
Pod koniec pobytu w Hiszpanii pojawiła się oferta z Warszawy ? doskonałe miejsce w ramach tworzonej właśnie w Centrum Nowych Technologii Uniwersytetu Warszawskiego i finansowanej przez FNP Międzynarodowej Agendy Badawczej z budżetem prawie 35 mln zł na badania dotyczące kwantowych technologii optycznych.
Kołodyński nie zastanawiał się ani chwili, natychmiast złożył aplikację na szefa Laboratorium Kwantowej Informacji i Wnioskowania Statystycznego.
– To była oferta nie do odrzucenia ? mówi. ? Dawała możliwość tworzenia własnej grupy, zapewniała kontrakt na 5 lat. Tymczasem typowa ścieżka naukowca w moim wieku na Zachodzie wygląda tak, że człowiek tuła się po kolejnych ?postdokach?. Stale szuka lepszej okazji i oczekuje właśnie na coś takiego. Mnie się udało. I do tego akurat w Polsce. Z pewnością kartą przetargową było to, że jestem Polakiem, przez co łatwiej mi się tu odnaleźć.
Klatka z białek i ze złota
Prof. Jonathan Heddle jest szefem Laboratorium Bionanonauki i Biochemii stanowiącego część Małopolskiego Centrum Technologii UJ.
? Do wyjaśnienia, czym jest bionanonauka, używa się różnych definicji. Ja bym powiedział, że to budowanie sztucznych struktur z naturalnych, biologicznych cząsteczek takich jak białka czy DNA ? tłumaczy Heddle.
W jakim celu się to robi? Natura sama stworzyła wiele mikroskopijnych, precyzyjnych nanomaszyn, choćby enzymów, które sterują poszczególnymi procesami w żywych komórkach. A nanobionauka to próba wytwarzania sztucznych wersji biologicznych nanomaszyn, potencjalnie lepszych, wydajniejszych.
– Można np. powiedzieć, że samolot to taki sztuczny ptak ? ciągnie Heddle. – Samolot przebija pod wieloma względami umiejętności ptaka, choćby rozwija większą prędkość. I my marzymy o tworzeniu właśnie takich nanomaszyn, które są w stanie robić coś, czego naturalne enzymy nie potrafią.
Heddle najbardziej interesuje się biologicznymi zastosowaniami nanomaszyn. Jednym z nich może być dostarczanie leków w ściśle określone miejsce organizmu, np. bezpośrednio do guza nowotworowego. Chodzi o to, by lek działał wyłącznie na chore komórki, oszczędzając zdrowe.
– Na razie to wszystko jest na bardzo wczesnym etapie badań ? zaznacza Heddle. – Budujemy stosunkowo nieskomplikowane statyczne struktury, a także takie, które poruszają się, aczkolwiek w niezwykle prosty sposób.
Ostatnie osiągnięcie zespołu Heddle?a to publikacja w prestiżowym ?Nature?. Naukowcom udało się zbudować białkową klatkę o średnicy zaledwie 22 nanometrów, w której fragmenty białek zostały spięte jonami złota. Być może w przyszłości takie złote klatki przydadzą się do dostarczania leków bądź innych substancji do komórek.

Za mało niedobrze, za dużo też nie
Dr Ting-Yu Lin przyjeżdżając do Polski wiedziała, że będzie nie tylko towarzyszyć mężowi za granicą, ale też rozwijać się dalej naukowo. Było to możliwe m.in. dzięki stypendium rządu tajwańskiego dla szczególnie utalentowanych młodych badaczy. Trafiła do Laboratorium Maxa Plancka w tym samym Małopolskim Centrum Technologii UJ co mąż. Jej szef dr Sebastian Glatt (rodem z Austrii, również laureat FNP) namówił ją już na miejscu, by starała się o kolejny grant, sugerując Fundację na rzecz Nauki Polskiej i jej program HOMING.
– To był doskonały pomysł ? mówi Ting-Yu Lin.
Lin zajmuje się biosyntezą białek, a konkretnie translacją, czyli przekładaniem informacji zakodowanej w mRNA na sekwencję aminokwasów ? cegiełek, z jakich zbudowane są białka.
Nośnikiem aminokwasów w komórce jest tRNA. Do niedawna twierdzono, że tRNA zajmuje się wyłącznie dostarczaniem aminokwasów do produkcji białek. Tymczasem dziś wiadomo, że jego rola jest znacznie istotniejsza, zaś wszelkie modyfikacje chemiczne w cząsteczce tRNA mają wpływ na to, jakie komórka ostatecznie wytworzy białko.
Ting-Yu Lin szczególnie interesuje się kompleksem białkowym zwanym elongatorem. Kompleks ten jest wysoce konserwatywny, występuje u wirusów, bakterii, a także w komórkach eukariotycznych (w tym również w komórkach ludzkich). Konsekwencje nieprawidłowej pracy elongatora mogą być bardzo poważne. ? Jeśli białka brakuje, pojawiają się kłopoty z nerwami (skutkiem mogą być tzw. choroby neurodegeneracyjne). Jeśli jest go za dużo, może to z kolei skutkować rakiem ? tłumaczy Ting-Yu.
Teoretyczne badania, jakie prowadzi Lin, mogą w przyszłości przydać się przy projektowaniu nowych leków.
Zamiast nowej kopalni cynku
Największą fascynacją naukową dr Alicji Babst-Kosteckiej jest próba zrozumienia mechanizmu adaptacji roślin do skrajnie niekorzystnych siedlisk. Wiadomo, że niektóre rośliny wykazują zupełnie niezwykłe umiejętności radzenia sobie z niską lub wysoką temperaturą, zasoleniem, brakiem wody czy pożywienia. Alicja interesuje się natomiast, jak to się dzieje, że niektóre rośliny tak dobrze dają sobie radę z metalami ciężkimi obecnymi w glebie. Ołów, kadm, rtęć czy cynk to przecież silne trucizny należące do jednych z najgroźniejszych zanieczyszczeń biosfery. Pobierane z gleby przez korzenie roślin, dostają się często do łańcucha pokarmowego, stając się tym samym zagrożeniem dla zdrowia ludzkiego, a także całego środowiska.

Okazuje się, że niektóre rośliny nie tylko świetnie tolerują obecność metali ciężkich, ale wręcz ?bardzo lubią? ich towarzystwo, akumulując te metale w ogromnych ilościach w swoich liściach czy łodygach.
– O ile tolerancja na stres (w tym wypadku obecność toksycznego metalu) jest w naturze czymś zupełnie normalnym, o tyle taka hiper akumulacja metali to zupełny absurd ? podkreśla badaczka.
Co za tym stoi? W jaki sposób rośliny są w stanie przestroić swój genom, zmienić swoją fizjologię, by stać się ?zbiornikami na cynk czy ołów?? Dr Babst-Kostecka próbuje udzielić odpowiedzi na to pytanie, współpracując z genetykami, fizjologami, biochemikami, ekologami.
Jest teoretykiem, ale ? jak podkreśla ? zawsze silną motywacją do pracy był dla niej aspekt praktyczny badań. Zależy jej na tym, by to, co robi, mogło choć trochę naprawić niekorzystne zmiany w środowisku dokonane ręką człowieka. W tym wypadku chodzi o przemysłowe wykorzystanie roślin wypełnionych metalami ciężkimi i odzyskiwaniem z nich tych pierwiastków zamiast np. otwieraniem nowych kopalni cynku. ? Okazuje się, że rynek jest bardzo zainteresowany tymi technologiami ? zaznacza uczona.
Jak opiekować się lasem
Dr Flurin Babst trafił do tego samego Instytutu Botaniki im. Władysława Szafera PAN w Krakowie co żona. Flurin próbuje odpowiedzieć na proste z pozoru pytanie, jak rosną drzewa w lesie. ? Badam wzrost drzew w zależności od cyklu węgla ? tłumaczy badacz. ? Sprawdzamy dokładnie, ile węgla pochłania las w procesie fotosyntezy, ile potem z tego lokowane jest w drewnie, a ile wraca do atmosfery ? ciągnie Flurin. – To jest mocno powiązane z ociepleniem klimatu. Staram się zrozumieć, na ile obserwowane zmiany w przyroście drewna to efekt globalnego ocieplenia, a na ile są one wynikiem dbałości bądź niedbałości człowieka o las. Moje badania będą polegać na precyzyjnych pomiarach przemieszczania się węgla od liści do pni, a ich efektem będzie określenie zależności pomiędzy tym przemieszczaniem a rocznym przyrostem drewna ? opowiada.
Dr Babst wraz z zespołem opublikował ostatnio pracę, w której mowa jest o tym, że coraz ważniejszym czynnikiem limitującym wzrost drzew staje się brak wody. – Dzieje się tak nie tylko w basenie Morza Śródziemnego ? podkreśla uczony. – Także drzewa w strefie borealnej w Kanadzie czy w północnej Syberii wykazują coraz częściej oznaki braku wody. Nie wszczynałbym jeszcze dziś alarmu, zwłaszcza w strefach klimatu umiarkowanego jak np. w Polsce, ale już dziś powinniśmy się zastanawiać, jak w przyszłości opiekować się lasem i dbać o to, by był dalej produktywny w sytuacji, gdy klimat staje się coraz bardziej ciepły i suchy.
Krótki kurs optyki kwantowej
Dr Jan Kołodyński zajmuje się sprawami, które trudno pojąć zwykłym śmiertelnikom. Proszę go, by wyjaśnił kulisy swojej pracy jakby opowiadał to siedmiolatkowi.
– Wszystko zaczyna się od mechaniki kwantowej, która narodziła się na początku XX wieku. Mechanika kwantowa jest językiem, jakiego używamy do opisów bardzo małych rzeczy. Dawniej mówiło się o pierwszej rewolucji kwantowej, w której powstała cała teoria, a teraz mówi się już o tzw. drugiej rewolucji kwantowej. Tym razem nie myślimy wyłącznie o teorii, o nauce, tylko chcemy wykorzystywać efekty kwantowe w praktyce.
Dr Kołodyński dodaje, że najbardziej znanym zastosowaniem są tzw. komputery kwantowe, które mają być dużo szybsze i wydajniejsze od dzisiejszych maszyn.
– Mój doktorat dotyczył wykorzystania efektów kwantowych do lepszych, dokładniejszych pomiarów. Chodzi o tzw. sensory kwantowe. Z jednej strony jest to mierzenie stałych fizycznych ? pola magnetycznego, fal grawitacyjnych ? które zaburzając bardzo czuły układ kwantowy ? sensor ? jesteśmy w ogóle w stanie zarejestrować. Co więcej, monitorując sensor światłem, możemy wykorzystać efekty kwantowe, jakie daje nam też światło, do wychwytywania niezwykle słabych impulsów. Takich jak na przykład fale grawitacyjne docierające ze zderzenia czarnych dziur czy z super nowych ? czym akurat sam się na co dzień nie zajmuję.

Fizyk nazywa siebie teoretykiem. – Ale moja kariera zmierza coraz wyraźniej od czystej teorii do tej mającej zastosowanie. Teraz jestem np. teoretykiem, który pracuje głównie z grupami doświadczalnymi. Dam przykład. W Barcelonie koledzy przygotowywali magnetometr do pomiaru pola magnetycznego za pomocą atomów w specjalnej komorze próżniowej z oparami rubidu. I ja – jako teoretyk ? musiałem te atomy opisać kwantowo i wymyślić razem z doświadczalnikami, jak światłem, czyli laserami, świecić na te atomy, żeby przygotować całe urządzenie, a potem dokonywać z jego pomocą pomiarów nieosiągalnych przez klasyczne magnetometry, tj. bez tych efektów kwantowych. Czy to było na poziomie siedmiolatka?
Żyć nie umierać
Wszyscy moi bohaterowie mieszkają i pracują od jakiegoś czasu w Polsce, ale z racji przemieszczania się po świecie, siłą rzeczy, robią różne porównania.
Jan Kołodyński: W Anglii byłem studentem. Zajmowaliśmy się nauką w czystej postaci, nie miałem w ogóle styczności z przemysłem. Dla mnie bycie naukowcem w Cambridge to były dojazdy rowerem w todze z wykładów na kolację, spotykanie się z profesorami.
Na warszawskim Wydziale Fizyki zacząłem robić naukę, która miała jakieś zastosowania.
Dalej zajmowałem się teorią, ale obok byli koledzy, którzy robili doświadczenia w laboratorium.
Kluczowy był jednak wyjazd do Barcelony. W tamtejszym powstałym przed 20 laty Institute of Photonic Sciences (ICFO) panował zdecydowanie biznesowy duch podejścia do nauki. A więc nacisk na patenty, na współpracę z biznesem. Nasze grupy badawcze ? kwantowa teoria informacji i teoria kwantowej optyki – były w ICFO wyjątkowe. Bo my robiliśmy czystą naukę, ale w otoczeniu ludzi zajmujących się rzeczami bardzo użytecznymi, np. obrazowaniem raka dla pacjentów.
Jak porównuję to z miejscem, gdzie jestem w tej chwili, to my w Warszawie dopiero tworzymy coś takiego jak ICFO. Nie mamy dydaktyki, nie mamy obowiązków zarządczych, kładziemy nacisk na wyniki naukowe. Jesteśmy mniej więcej tam, gdzie ICFO było 15 lat temu.
Szef laboratorium opowiada o tym, jak powstaje nowy ośrodek – Śmiejemy się, że tworzenie Centrum Kwantowych Technologii Optycznych trochę przypomina zakładanie firmy. Budowanie struktur, zatrudnianie ludzi, którzy nam pomagają w sprawach administracyjnych, budowanie strony internetowej, dbanie o PR.
– Przygoda i emocje jak przy zakładaniu firmy, z tym, że nie grozi Wam plajta ? dodaję.
– No tak. Żyć nie umierać ? potakuje fizyk.
– Polska jest teraz świetnym miejscem do pracy dla naukowców ze względu na fundusze strukturalne ? przekonuje Kołodyński. ? To są dla nas lata miodem płynące, jeśli chodzi o ilość grantów. Jeszcze raz powtórzę, że takiej oferty, jaka się narodziła tutaj dzięki programowi MAB, ze świecą by szukać na Zachodzie.
Jesteśmy nieufni
Alicja Babst-Kostecka: Byłam ogromnie zadowolona, że udało mi się zdobyć grant z FNP. Bo środki, jakie oferuje Fundacja, pozwalają rozwinąć skrzydła i kontynuować badania na takim samym poziomie jak w Szwajcarii czy w Stanach. Program POWROTY jest idealny z punktu widzenia kogoś, kto był za granicą, ponieważ poniekąd wymusza współpracę z naukowcami z zagranicy. Jest przy tym bardzo duża elastyczność (jeśli chodzi o sposób wykorzystania pieniędzy), poczucie wolności i ogromna dynamika. Jeżeli więc zdobyło się już kontakty wcześniej – a najczęściej dla takich ludzi przeznaczone są te konkursy – to rozwój jest naprawdę mocno przyśpieszony.
W Polsce najbardziej brakuje mi tej mentalności, która jest w świecie nauki i na zachodzie Europy, i w Stanach. Tam jest zdecydowanie większa otwartość na świat, nastawienie na współpracę. A my jesteśmy nieufni, traktujemy siebie nawzajem bardziej konkurencyjnie.
Podobne spostrzeżenia ma mąż Alicji:
– Ludzie nie współpracują ze sobą. Siedzą w swoich gabinetach i robią własne rzeczy. Tak jest przynajmniej w moim Instytucie. Brakuje wymiany doświadczeń. Od czasu do czasu odbywają się wprawdzie spotkania, rozmowy, ale to odbiega od tego, co znam z Niemiec, Szwajcarii czy Stanów.
– Wydaje się też, że ludzie nie współpracują także wystarczająco często z zagranicznymi placówkami ? ciągnie Flurin Babst. – Zachowują się jakby byli zamknięci w małej bańce, a to tak nie działa. Nie da się odnieść prawdziwego sukcesu, gdy pozostajesz na uboczu.

– Być może Polaków zniechęca do współpracy system nagród ? zastanawia się Flurin. – Gdy opublikujesz dobrą pracę, dostajesz za to pieniądze. A jeśli opublikujesz ją wspólnie, musisz się pieniędzmi podzielić.
Dziś współpraca stała się pod wieloma względami łatwiejsza. Nie trzeba w tym celu podróżować, nie trzeba pieniędzy, tyle rzeczy dzieje się online. Tyle, że nie można czekać aż ktoś się z tobą skontaktuje, tylko samemu wychodzić naprzeciw.
Polacy, zdaniem Flurina, przywiązują też dużą uwagę do tytułów. – W Stanach do dyrektora instytutu zwracasz się po imieniu, tutaj jest to dużo bardziej sformalizowane. Trzeba pamiętać o hierarchii. Szwajcaria pod tym względem jest pomiędzy Stanami a Polską. Nie tak sformalizowana jak Polska, ale też nie na takim luzie jak USA.
Te wasze ruskie
Jonathan Heddle: FNP to bardzo profesjonalnie prowadzona instytucja. Odnoszę wrażenie, że jak dobrze przygotujesz projekt badawczy, masz bardzo dużą szansę, że ci go sfinansują. Niestety, nie dotyczy to dziś ani Japonii, ani zachodniej Europy. Możesz przygotować wspaniały projekt, ale ponieważ o te same środki ubiegają się tysiące innych badaczy, twoje szanse są znikome. Dlatego Polska ma dziś naprawdę dobry czas.
– Nie byłem tego świadomy przed przyjazdem do Krakowa. Pomyślałem sobie jednak, że mam spore szanse, bo Polska buduje swoją naukową pozycję, a dobrze znaleźć się tam, gdzie ludzie poważnie inwestują. Okazało się, że miałem rację.
– W Polsce urodziła się nam córka. Jeśli chodzi o urlop macierzyński i ojcowski, wasz kraj oferuje świetne warunki, znacznie lepsze niż Japonia czy Wlk. Brytania ? podkreśla Heddle.
– Nie bałaś się rodzić w obcym kraju? ? pytam Ting-Yu Lin.
– Na początku trochę się tego obawialiśmy. Uznaliśmy jednak, że powrót na Tajwan lub wyjazd do Anglii to zbyt duży kłopot. Znaleźliśmy w Krakowie szkołę rodzenia z angielskim, a także dobry szpital. Czuliśmy się wygodnie i bezpiecznie.
Byłam przez 6 miesięcy na urlopie macierzyńskim, potem zatrudniliśmy nianię. Dziadkowie niestety są daleko.
– Jak mi się żyje w Polsce? Naprawdę nie narzekam ? mówi Lin. ? Kraków ma takie ładne stare miasto. Podoba mi się, że jest tyle świetnych kawiarni, że blisko naszego mieszkania mamy tak dużo zieleni. Na Tajwanie nie tak łatwo znaleźć zielony teren, chyba że pojedziesz na wieś. W Japonii też musisz się mocno oddalić od miasta, żeby zobaczyć zieleń.
– No i do tego polskie jedzenie. Uwielbiam wasze pierogi. Sama robię w domu tajwańskie pierogi, ale wasze ruskie są bezkonkurencyjne.
Pociąg Kraków-Zakopane
Wszyscy moi bohaterowie są zgodni co do tego, że Polska oferuje dziś dobre warunki do pracy dla naukowców. Okazuje się, że mówią również jednym głosem o tym, co im w tej pracy przeszkadza.
Jan Kołodyński: Jednak biurokracja. To nasza pięta achillesowa. Instytut w Barcelonie był tworzony od zera – przez naukowców i dla naukowców, w taki sposób, by zapewnić jak największą efektywność. Np. mój wniosek o europejski grant Marii Curie pomagał mi przygotowywać sztab ludzi. A do tego, by załatwić tak przyziemne rzeczy jak wyjazdy na konferencje, wystarczał jeden mail, pozwolenie szefa i już.
W Polsce tak niestety jeszcze nie jest. Ale w ramach Centrum Nowych Technologii jesteśmy na dobrej drodze, by to zmienić.
Alicja Babst-Kostecka: Na zachodzie naukowcy mają dużo większe wsparcie ze strony administracji. Przynajmniej tak było wszędzie tam, gdzie pracowałam. W Polsce kwestie administracyjne pochłaniają nam ogromną ilość czasu i jeszcze wiele wody upłynie w Wiśle, nim się to zmieni. Zaplecze administracyjne jest u nas całkiem spore, tyle że ludzie przyzwyczaili się do pracy według ściśle utartych procedur. Tymczasem nowe programy unijne często wymagają indywidualnego podejścia. Pracownicy administracji postrzegają nas-naukowców jak źródło problemów. Nie czują, że ich praca też składa się na wspólny sukces. I mimo świetnych funduszy ta kwestia spowalnia rozwój nauki w Polsce, bo człowiek traci mnóstwo czasu na rzeczy, które są nienaukowe.

Ting-Yu Lin też odczuwa na własnej skórze polską biurokrację, ale próbuje trochę ja rozgrzeszać. – My, na Tajwanie borykamy się z tym samym problemem. Dlatego doskonale rozumiem, że najpierw musisz złożyć jakiś papier, potem ten papier musi iść ?na górę?, następnie musisz odczekać aż usłyszysz ?tak? i dopiero wtedy można zacząć działać. Są więc pewne kulturowe podobieństwa między Polską a Tajwanem. Aczkolwiek jest pewna różnica.
W Polsce problemem jest to, że jak idę do osoby A coś załatwić, dowiaduję się, że mam przynieść cztery dokumenty. Przygotowuję je, ale nazajutrz zajmuje się mną osoba B, która mówi: ?Nie, nie. To za mało. Musisz donieść jeszcze dwa inne dokumenty? (śmiech).
Lista narzekań moich rozmówców nie jest jednak zbyt długa.
Dla prof. Heddle?a i jego żony niemiłym odkryciem była efektywność transportu kolejowego w Polsce. – Popatrzyliśmy na mapę, że z Krakowa do Zakopanego jest 80 km ? opowiada Heddle. ? Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że pociąg pokonuje tę odległość w czasie? pięciu czy nawet sześciu godzin.
Alicja Babst-Kostecka po powrocie z zagranicy dostrzega w Polsce wiele zmian na lepsze.
– Niestety, widzę również, że sporo rzeczy, które mnie męczyło przed wyjazdem, pozostaje bez zmian. Na pewno mamy nad czym pracować ? śmieje się badaczka.
Co dalej?
Co będzie dalej? Czy dzisiejsi beneficjenci programów FNP wiążą swoją przyszłość z Polską?
Alicja i Flurin Babst: Będziemy tam, gdzie będziemy mogli się rozwijać zawodowo, bo to jest naszym motorem. To coś, co nas napędza i daje nam szczęście.
Ting-Yu Lin i Jonathan Heddle: Na razie jesteśmy całkiem zadowoleni z Polski. Są różne możliwości dalszego starania się tu o granty. To nasz aktualny cel.
Jan Kołodyński: Liczę się z tym, że kariera naukowca nie jest karierą statyczną i jeśli otrzymałbym profesurę za granicą, a u nas nie będzie miejsca, być może wyjadę. To problem dzisiejszej Europy, że jest coraz więcej ludzi, którzy mają doświadczenie i know-how, a nie ma tylu miejsc, ilu może być profesorów. Ale fajnie byłoby w ojczyźnie pozostać.
Autorem tekstu jest Sławomir Zagórski, wieloletni szef działu nauki „Gazety Wyborczej”, obecnie dziennikarz niezależny.
Przeczytaj także:
- Opis badań dr Ting-Yu Lin
- Opis badań prof. Jonathana Heddle
- Opis badań dr Alicji Babst-Kosteckiej oraz stronę www projektu
- Opis badań dra Flurina Babsta
- Opis badań dra Jana Kołodyńskiego