Rozmowy na 25-lecie Fundacji: z dr. hab. Łukaszem Niesiołowskim-Span?, historykiem starożytności, rozmawia Anna Mateja

Dodano: :: Kategorie: Aktualności, 25 lat FNP
-A A+

25 rozmów na 25-lecie Fundacji. Fundacja na rzecz Nauki Polskiej obchodzi w tym roku 25-lecie swojej działalności. Z tej okazji zaprosiliśmy 25 laureatów naszych programów do rozmowy o tym, jak się ?robi? naukę. Co ich fascynuje? Co jest tak ciekawe i ważne w tym, czym się zajmują, że zdecydowali się poświęcić temu większą część życia? Jak osiąga się sukces?

Bohaterki i bohaterowie wywiadów to badacze, którzy reprezentują wiele odległych od siebie dziedzin, są na różnych etapach kariery naukowej i mają różnorodne doświadczenia. Łączy ich jedno ? uprawiają naukę na światowym poziomie, mają na koncie imponujące osiągnięcia, a w swoim bogatym CV ? różnego typu wsparcie od FNP. Kolejne wywiady będą ukazywać się cyklicznie na stronie FNP.

Zapraszamy do lektury!

Historia jako nauka ścisła

Z dr. hab. ŁUKASZEM NIESIOŁOWSKIM-SPAN?, historykiem starożytności, rozmawia Anna Mateja

lukasz_niesiolowski_span

Dr hab. Łukasz Niesiołowski-Span?. Fot. Leszek Zych ? POLITYKA 2016.

ANNA MATEJA: Jakie zobowiązania wobec społeczeństwa może mieć naukowiec, który, tak jak Pan w książce ?Dziedzictwo Goliata?, docieka, kim byli Filistyni i podważa przekaz, jaki na ich temat znajdujemy w Biblii? Czy w ogóle ma jakieś?

ŁUKASZ NIESIOŁOWSKI-SPAN?: Uważam, że mam ? dwa: wobec polskich czytelników, którzy jako podatnicy łożą na utrzymanie nauki w Polsce, i wobec moich kolegów po fachu ? historyków-starożytników, z którymi prowadzę dyskusję. Pierwsze grono jest polskojęzyczne, drugie ? anglojęzyczne, dlatego publikuję w obu językach. Moje książki…

Czyli przede wszystkim: ?Dziedzictwo Goliata?, rozprawa habilitacyjna, i praca doktorska ?Mityczne początki miejsc świętych w Starym Testamencie??

?są gęste od informacji i przez to niełatwe w odbiorze. Przy okazji wykładów popularnonaukowych czy spotkań promujących książkę ?Dziedzictwo Goliata? na ogół spotykam się z mnóstwem dociekliwych pytań o fakty: czas powstania Biblii, historyczność postaci, np. Dawida czy Salomona, rolę Jerozolimy jako miejsca kultu. Widać wyraźnie, że czytelników interesuje ta problematyka i jest na nią zapotrzebowanie, ale brakuje ciekawych ujęć i nowych lektur o charakterze historycznym, niekoniecznie katechetycznym. I to jest moja rola ? opowiedzieć o faktach dotyczących przeszłości, którą badam.

Pisanie po polsku to także praca nad rozwojem naukowej polszczyzny mojej dziedziny, by pozostała ona autonomicznym językiem opisu humanistycznego. Jeśli tego zabraknie, w opisie naukowym będziemy używać wyrażeń bardziej archaicznych niż w języku kolokwialnym.

Kolejna kwestia: ożywianie rodzimego środowiska naukowego, np. za sprawą organizowanych od dziesięciu lat konferencji na temat starożytnej Palestyny, z udziałem archeologów, filologów, biblistów katolickich i protestanckich. Na każdej wygłaszanych jest od 15 do 25 referatów ? to niewiele, ale w Polsce tą tematyką zajmuje się naukowo niewiele osób, zapewne około setki. Dla porównania: we Włoszech, w Niemczech czy Wielkiej Brytanii środowiska naukowe są znacznie większe i bardziej aktywne. W Polsce zastanawiam się, czy pismu ?Scripta Biblica et Orientalia?, wydawanemu po polsku, uda się przetrwać jako rocznik. Tak mało otrzymujemy artykułów, które nadają się do druku.

Przekłady to więc warunek sine qua non rozwoju tej dziedziny i Pana jako naukowca. Obie Pana książki, dzięki dofinansowaniu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, zostały przetłumaczone na angielski. Drugą z nich, też dzięki wsparciu FNP, w 2016 r. wydano w prestiżowym wydawnictwie Harrassowitz Verlag, które specjalizuje się w publikacjach starożytniczych i orientalistycznych. Co Panu dały te przekłady?

Przekład książki ?Dziedzictwo Goliata? zmusił mnie do wprowadzenia poprawek, które pozwoliły zmniejszyć jej objętość, dzięki czemu stała się bardziej komunikatywna. Otrzymałem już kilka listów z wyrazami uznania, książka zdaje się podobać. Decydujące znaczenie mają rzecz jasna recenzje, ale na te czeka się ponad rok od wydania. Jeśli będą pozytywne i ukażą się w znaczących czasopismach, książka wejdzie mocniej w obieg naukowy, do czego dąży każdy autor. Przyznam jednak, że bardziej zależy mi na tym, żeby być czytanym, niż żeby wszyscy się ze mną zgadzali.

Jeśli mi Pan powie, że lubi krytykę, to nie uwierzę.

O jakości książki, przynajmniej w zachodnim świecie naukowym, świadczy liczba recenzji i miejsce ich publikacji. Prestiż łamów, których redaktorzy wybrali książkę spośród setek, jakie się ukazują, by się nią zająć, liczy się nawet bardziej, niż jej treść. Ocena nie musi być entuzjastyczna, tym bardziej, że nie ma przecież książek idealnych. Powtarzam: nie chodzi o to, by wszyscy się ze mną zgadzali. Przecież niezgoda i spór naukowy to istota postępu w nauce. Jeżeli jednak wybrano książkę do zrecenzowania, to znaczy, że jest warta tego, by zwrócić na nią uwagę.

Takie myślenie nie przychodzi od razu. Jako świeżo upieczony doktor prezentowałem referat na zagranicznej konferencji ? tekst nie był wygłaszany, tylko wcześniej rozesłany uczestnikom. Jeden z nich, którego bardzo cenię, napisał ostrą polemikę z moimi tezami. Przeżywałem jego komentarz, otorbiając się w poczuciu krzywdy i niedocenienia, gdy prof. Thomas Thompson, badacz Starego Testamentu z uniwersytetu w Kopenhadze, postawił mnie do pionu: ?Powinieneś się cieszyć! To, że zareagował na twój tekst świadczy o tym, że mu się podobał. Gdyby uznał, że referat jest bezwartościowy, nic by nie napisał. Ludzie poważni wchodzą w polemikę tylko wówczas, gdy widzą jej celowość?. Poskutkowało. Napisałem replikę i znowu dostałem odpowiedź. Choć nie wszystkie moje argumenty okazały się przekonujące, mój polemista wycofał się z części zarzutów. I tak się nauczyłem, że krytyki książki, artykułu czy tezy nie można traktować ad personam.

Obawiam się, że w Polsce to nie działa.

Niestety ? u nas z różnych powodów naukowcy uważają, że nie powinni pisać recenzji negatywnych. Jeśli już nie można za nic pochwalić, prędzej przemilczą wydanie książki, niż ją skrytykują. Faktem jest, że wymaga to nonkonformizmu, bo negatywną recenzją robimy sobie wroga, czasami w całym środowisku, z którego pochodzi autor krytykowanej książki. Można byłoby nieco naiwnie zwrócić uwagę, że…

Tu chodzi o dobro nauki!

Ale tak myśli wąskie grono najlepszych. Większość ma prawdopodobnie inne przekonania, bo jak inaczej wytłumaczyć znikomą obecność w czasopismach naukowych szczerych recenzji, których autorzy mają odwagę napisać, że myślą inaczej. Regułą jest ignorowanie publikacji, które np. podważają przekonania większości. Albo, w przypadku doktoratów czy prac habilitacyjnych, jak rozumieć sytuację, kiedy mimo wyliczanki mankamentów pracy, konkluzja i tak jest pozytywna: przyznanie stopnia naukowego. Kto nie widział takich praktyk wśród polskich humanistów, niech pierwszy rzuci kamieniem… Równie powszechne jest przemilczanie plagiatu. W przypadku jego ujawnienia anatema spotyka nie autora, który kradnie tekst, ale tego, który sprawę ujawnił (bo teraz będą kłopoty i odium sprawy spadnie na całe środowisko…).

W każdej dziedzinie jest grupa znakomitych uczonych i oni dbają o zachowanie najwyższych standardów. Za nimi idą rzesze pracowitych naukowców, niekoniecznie wybitnych. Ale to oni: badacze średniej klasy ? nie ci najlepsi, bo oni zdarzają się wszędzie ? świadczą o ogólnym poziomie uprawiania nauki w danym kraju czy w konkretnej dziedzinie. Zawsze też trzeba pamiętać ? wracając do pytania o znaczenie przekładu moich książek na angielski ? że nauka nie ma granic. Jest jedna. Ambitny naukowiec musi być otwarty na świat i rozmawiać z nim.

Nauka wymaga też nonkonformizmu, ale jak żyć, kiedy ma się przeciwko sobie wszystkich albo większość myślących inaczej?

Prof. Giovanni Garbini, znany semitysta z Uniwersytetu ?La Sapienza? w Rzymie, u którego studiowałem, odbierając księgę jubileuszową wspominał, że podczas studiów radzono mu, że lepiej mylić się ze swoimi profesorami, niż mieć rację samemu. ?Oczywiście robiłem dokładnie na odwrót? ? zakończył opowieść. Mnie nikt nie mówił wprost, że nauka nie akceptuje konformizmu i nawet jeżeli obstawalibyśmy jako jedyni przy sądzie naukowym, należy przekonywać do swoich racji. To było po prostu jakoś oczywiste w Instytucie Historycznym UW, któremu charakter nadali tacy profesorowie, jak m.in. Aleksander Gieysztor, Tadeusz Manteuffel czy Antoni Mączak. Tak też myśli się w naszym środowisku starożytników, któremu patronuje prof. Ewa Wipszycka ? wybitna badaczka, która skupiła wokół siebie grono osób myślących niestandardowo.

Jak to jest obstawać przy swoim wbrew większości odczułem, gdy zacząłem przekonywać (wraz z gronem badaczy podzielających tę opinię), że Stary Testament nie powstał na przełomie IX/VIII wieku p.n.e., jak twierdzi wielu biblistów, ale dużo później. Nie mamy materialnych poświadczeń istnienia tekstu Starego Testamentu z czasów monarchii Izraela i Judy, pochodzą one dopiero z tzw. epoki Drugiej Świątyni. Trudno wyobrazić sobie powstanie wielu tekstów biblijnych w epoce przed-wygnaniowej, tym bardziej, że żaden sąsiad ówczesnych Izraelitów nie tworzył wówczas takiej literatury. Jedynie Hebrajczycy mieliby tego dokonać? Nie wierzę w tego rodzaju wyjątkowość. Staram się postrzegać świat w pewnym kontekście: na kulturę Judejczyków w czasie niewoli i po niej oddziaływały wpływy babilońskie, perskie i greckie. Te doświadczenia doprowadziły później do powstania Tory, spisania psalmów, ksiąg prorockich. Wcześniej nie widzę po temu warunków i nie ma na to dowodów.

I co na to inni badacze?

Jak dotąd większość nie podziela mojego punktu widzenia. Dla części badaczy wartością jest hipotetyczny wiek tekstu ? im starszy, tym bardziej wiarygodny. Tymczasem historycy wiedzą od dawna, że naoczni świadkowie czy uczestnicy wydarzeń to zwodnicza kategoria źródła. Starsze nie zawsze jest lepsze. Nie poddaję się jednak. Gdyby wierzyć w to, do czego przywiązała się większość, nadal uważalibyśmy, że Słońce obraca się wokół Ziemi. Nowe ustalenia są bowiem akceptowane jedynie za cenę zaprzeczenia temu, co przyjęła większość. Tylko wówczas jest możliwe podanie nowej hipotezy.

Motorem moich badań jest intelektualna ciekawość. Traktuję Biblię jako zwykły tekst źródłowy, który dla części biblistów jest natchniony i święty. Biblia jest oczywiście najważniejszym źródłem wiedzy o historii starożytnej Palestyny, ale, jak wszystkie relacje z przeszłości, nie jest jej fotograficznym przedstawieniem. Opis wydarzeń to często jedynie dekoracja dla pokazania innych treści, ważniejszych niż samo chronologiczne opowiedzenie historii. W przypadku Biblii tym celem jest prawda teologiczna ? przekonanie odbiorcy, że Bóg jest jeden i oczekuje wierności oraz posłuszeństwa od wyznawców. Naturalną koleją rzeczy na jej stronach jest sporo propagandy i zmyśleń.

Myślenie religijne może nie przeszkadza, ale na pewno nie pomaga w prowadzeniu racjonalnego badania naukowego, zwłaszcza w tym wypadku. Uważam zresztą, że historii często bliżej do nauk ścisłych, niż np. do teologii. Choćby dlatego, że historycy, rekonstruując przeszłość, muszą się stosować do zasad logiki i racjonalnego dyskursu, wspartego dowodem.

Do czego społeczeństwo potrzebuje takiej wiedzy, kiedy dotyczy ona wydarzeń w Palestynie sprzed kilkunastu wieków? A są to informacje np. o tym, że Filistyni nie byli, jak chcą hebrajscy autorzy Biblii, barbarzyńcami. Patrzymy na nich przez pryzmat zarozumiałego olbrzyma Goliata, z którym poradził sobie kilkunastoletni Dawid, ale fakty mówią co innego. Filistyni stworzyli świetnie zorganizowane państwa, z wyrafinowaną kulturą materialną, które cywilizacyjnie górowało nad małym i słabym Izraelem.

Ale to Hebrajczycy, inaczej niż Filistyni, stworzyli literaturę i narzucili swój punkt widzenia. Po co nam to wiedzieć? Odpowiedź mam dwojaką. W Palestynie tkwi jeden z korzeni kultury europejskiej. Znajomość świata barbarzyńskiego (doskonale opisanego przez prof. Karola Modzelewskiego w książce ?Barbarzyńska Europa?), grecko-rzymskiego i biblijnego pozwala lepiej rozumieć Europę.

Druga odpowiedź jest właściwie ucieczką od tego pytania ? naukowiec czasami zajmuje się tematem niezależnie od oceny jego przydatności. Większość pracy, którą wykonuję, ma taki właśnie początek: widzę znak zapytania, ciekawi mnie niewiadoma, więc chcę poszukać odpowiedzi, a potem ? w książce, artykule, projekcie badawczym, czy tekście popularnonaukowym ? staram się o tym opowiedzieć. O świecie, po którym pozostało tak mało źródeł, że znane fakty są jak izolowane punkty w pustych przestrzeniach. Ale historycy mimo to, posiłkując się narzędziami innych nauk i wiedzą o innych epokach czy cywilizacjach, próbują ten świat zrekonstruować i zrozumieć mechanizmy, które nim rządziły. Dla mnie starożytność ? konkretnie Palestyna w II i I tysiącleciu p.n.e. ? jest intelektualnie najciekawsza właśnie dlatego, że zawiera w sobie najwięcej niewiadomych. Biolog, chemik czy fizyk myślą chyba tak samo ? badania trzeba kierować w tę stronę, gdzie jest dużo znaków zapytania, bo tam będzie najciekawiej.

A ryzyko? Na przykład sprowokowania tych, którzy poczują się dotknięci stwierdzeniem, że fakty opisane w Pierwszej Księdze Królewskiej to wytwór wyobraźni, a nie relacja historyka.

Nie jest moim zamiarem urażanie kogokolwiek. Ani tych polskich biblistów, dla których coś jest ?obrazoburcze?, ani tej części konserwatywnych Izraelczyków, którzy wierzą, np. w realność króla Salomona, choć wykopaliska archeologiczne nie poświadczyły istnienia wielkiego państwa w czasach, które miałoby przypadać na rzekome czasy tego monarchy. Ale podważając historyczność wydarzenia opisanego w Biblii, nie wypowiadam się na temat współczesnego Izraela, jego tożsamości ani tym bardziej prawa do ziemi. Podobnie jak badacz dziejów starożytnej Grecji nie podważa tożsamości współczesnych Greków, przyjmując że król Agamemnon jest postacią wymyśloną. Wyraźnie to zawsze zaznaczam, by unikać takich konfliktów.

Obawa przed urażeniem uczuć nie może jednak blokować swobody naukowej, choć emocji nie brakuje. Grupę badaczy nazywanych ?minimalistami? ? głównie z uniwersytetów w Kopenhadze, Sheffield, ale i Tel Awiwu ? nazywano, i to na łamach czasopism naukowych, antysemitami i wrogami Państwa Izrael, bo podważali historyczną wiarygodność części narracji biblijnych i proponowali późną datę powstania Starego Testamentu!

W 2015 r. opublikowano ?Pakt dla Nauki?, którego, jako współzałożyciel ruchu ?Obywatele Nauki?, jest Pan współautorem. Dokument wylicza mankamenty polskiej nauki i szkolnictwa wyższego, proponuje systemowe ich rozwiązania. Ponad 80-stronicowy dokument przekonuje, że dobrze zorganizowana nauka, która premiuje najlepszych, to po prostu znakomita inwestycja społeczna. Położyliście ten precyzyjnie napisany dokument na stół i…

Nic z tego nie wyniknęło. Ale też celem ?Paktu dla Nauki?, napisanego przez kilkadziesiąt osób z kilku organizacji pozarządowych, było uświadomienie społeczeństwu, w tym politykom, że dobra nauka jest potrzebna. Naukowcy i nauczyciele akademiccy to nie jest grupa społeczna, która głośno wystąpi z roszczeniami. Wręcz przeciwnie, sądzimy że samo podwyższenie nakładów budżetowych na naukę do 1 proc. PKB (postulujemy, by tak się stało do 2020 r.), bez zmian systemowych, nie wyeliminuje patologii. Naszą rolą jest uświadomić sobie i innym, jaką rolę nauka może pełnić w społeczeństwie.

Polacy nie do końca wiedzą, po co istnieją naukowcy. Chcemy przekonywać, że nauka ? nawet ta pozornie nieprzydatna, bo traktująca, np. o dziejach Filistynów ? jest potrzebna i można ją zrozumieć. Dopóki tego nie osiągniemy, politycy będą mogli sobie pozwolić na lekceważenie nauki. Co zresztą robią i to niezależnie od barw partyjnych. Im się po prostu wydaje, że nasza nauka nie przynosi krajowi żadnej korzyści, więc po co wydawać na nią dodatkowe pieniądze. A jeżeli jeszcze, rozwijając przemysł, nie zamierzamy wychodzić poza, umownie rzecz ujmując, sklejanie cholewek z podeszwami, możemy to robić bez nauki. Pomysł, że można stworzyć dział innowacyjny i to samo robić sprawniej, jest traktowany jak kosztowna fanaberia.

A gdyby odejść od przykładu innowacyjnej podeszwy, bo przecież autorom ?Paktu dla Nauki? nie zależy na rozwijaniu wyłącznie nauk stosowanych. Co dało napisanie tego dokumentu?

Nie mieliśmy złudzeń, że uda nam się przekonać parlamentarzystów do podjęcia konkretnych działań, albo dotrzeć do wszystkich pracowników nauki w Polsce. Nie jesteśmy naiwni… Ale zasialiśmy ziarno, bo ?Pakt? spotkał się z odzewem ze strony naukowców; zaczęto dyskutować np. o niebezpieczeństwach plagiatorstwa czy zasadach oceny działalności naukowej. Prof. Stefan Dziembowski, informatyk z Uniwersytetu Warszawskiego, zwrócił uwagę, że jeden ważny artykuł naukowy powinien być liczony tak, jakby to było zdobycie K2. Teksty przyczynkarskie w takim zestawieniu to wyjścia na Gubałówkę. W tej chwili trzy wyjścia na Gubałówkę są traktowane jak postawienie stopy na K2, a przecież to nie jest to samo. Pracowite sumowanie punktów uzyskiwanych za publikacje tekstów nieodkrywczych nie jest dobre dla samej nauki. Potrzebujemy stawiania ważnych i ryzykownych pytań, a nie powtarzania oczywistości. Przyzwyczajeni do źle rozumianego egalitaryzmu (bo ?wszystkim coś się należy?, ?nie możemy skrzywdzić kolegi?), w efekcie nie doceniamy tych, którzy mają odwagę wyjść poza poprawność. W dyskusji, jaka wywiązała się na ten temat, pojawiły się nawet opinie, że właściwie lepiej z sukcesami za bardzo się nie obnosić, bo wśród części polskich naukowców silniejsza niż podziw jest zazdrość, a nawet zawiść…

Po skali zainteresowania ?Paktem? wnioskuję, że problemy zdiagnozowaliśmy prawidłowo, a wiele z nich, choćby te związane z realizacją standardów uprawiania nauki, muszą rozwiązać uczelnie i sami naukowcy, a nie władze państwowe. Przypomnieliśmy też niektórym koleżankom i kolegom, którzy stawiają sobie wysokie wymagania, lecz często czują się wyizolowani w swoich środowiskach, że w starciu z większością inaczej myślących nie są sami.

Nie brakuje Panu tematów badawczych, z pozyskaniem grantów też nie ma kłopotów, więc właściwie…
Po co to wszystko? Bo trzeba. Postawy, że nie można skupiać się wyłącznie na własnych sprawach, nauczyłem się już w czasach szkolnych i studenckich. Instytut Historyczny, w tym prof. Ewa Wipszycka, promotor mojego magisterium, też wychowywał do takich zachowań: że instytut, uczelnia, środowisko akademickie to jest także moja sprawa, a bycie naukowcem to pełnienie służby publicznej. I właśnie dlatego przejmuję się tym, jak wygląda nauka w Polsce.

Dr hab. ŁUKASZ NIESIOŁOWSKI-SPAN? (ur. 1971 w Padwie) pracuje w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Laureat programów FNP: stypendia konferencyjne (2003); MONOGRAFIE FNP (2012), TRANSLACJE (2004 i 2013).

Przeczytaj także:

Myśl rządzi rynkiem ? z prof. Tadeuszem Uhlem, mechanikiem, mechatronikiem i wibroakustykiem oraz przedsiębiorcą, rozmawia Anna Mateja

Pomysł dobrze zrealizowany ? z dr. hab. Wojciechem Fendlerem, lekarzem i naukowcem, rozmawia Anna Mateja

 

Cofnij